Govanhill in the Olden Days: No Man’s Land and Neighbourhood

 

Originally published in The Southern Press on 13 March, 1914, this article offers a fascinating glimpse of what our neighbourhood was like over 100 years ago.

This article is readable in English and Polish.

Illustrations by Giacinta Frisillo

Illustrations by Giacinta Frisillo

Discovered and edited by Bruce Downie, translation by Ania Marchwiak

Our article this week comes from a pen of a lady reader, who resides in Langside, and who gives many interesting sidelights on life in Govanhill and Crosshill forty years ago. 

My recollections lie in the vicinity of what is now termed Langside Road. Forty years ago, it did not rejoice in such a dignified name, being known then as Allanton Terrace. All around were green fields, extending on the west to Pollokshaws Road, on the north to the Gypsy Lane (now known as Butterbiggins Road), on the east to Kelburn Terrace (now known as Garturk Street) and on the south to Albert Road. 

The field bordering Pollokshaws Road was used as a drill ground by the Third Lanarkshire Rifle Volunteers. For several years, the volunteers camped there during the month of May, and on the evening of the twenty-fourth the inhabitants were treated to a grand pyrotechnic display, given in honour of Queen Victoria's birthday. 

Nearly opposite the Catholic Apostolic Church was a ropeworks, and where the cooperage now stands was an organ builder’s workshop. Wheat was grown in the field where now stands the Victoria Baths right up to Cuthbertson Street. 

Butterbiggins Road itself was only a quagmire, many a cart laden with bricks stuck there, and many a poor horse laboured mightily to do the work required of it. On the north side, gypsies sometimes encamped. These encampments had a great fascination for the youth of the district. Well do I remember of a death taking place among the gypsies and the difficulty they experienced in finding a cleric to officiate at the funeral, it was the first time I had ever seen a yellow coffin.

West of Victoria Road and in continuation of Allison Street, was a narrow lane running right through to Pollokshaws Road at Strathbungo. There were small, thatched houses about there, and also a church, the pulpit of which was occupied by an old Scottish ministerial worthy. He and an unmarried sister, who kept house for him, lived not far from my old home. She used to get we children to run messages for her, and this writer was sorely puzzled once on being sent for a ‘pund o’ inguns’. My astonishment was great when I was served with succulent onions.

In those days there were no coal lorries such as we have now; householders bought their coal by the wagon or ton. A common sight, forty or more years ago, was a cart of coals followed by a man carrying a large creel with a long-legged stool and a spade. This coal heaver, as he was called, received the sum of one shilling and sixpence for filling the bunker and coal cellar. Tenements are put up now without any outside accommodation for such a quantity of coal, so exit the coal heaver.

A feature of those old days now forgotten was the street acrobat. These men went about with a kitchen chair and a square of carpet; when they came to a likely place, they divested themselves of their overcoats, resplendent in tights and spangles, they went through their performance, greatly to the delight of their audiences. Coppers were looked for as a reward. 

Early in the spring of 1877, on a Saturday night, fire broke out in an old curiosity shop at the south east corner of Allison Street and Victoria Road. The Glasgow Fire Brigade was sent for, but it refused to come unless a guarantee was forthcoming that it would be paid for its services. I do not know how it was settled at last, being too young to understand the legal points involved, but I do know that the fire raged for an hour and a half before the firemen appeared on the scene. The entire corner tenement was completely destroyed although no lives were lost. I believe this incident was the final argument in favour of ‘No Man's Land’ being made into a burgh.

Historyczny Govanhill: Ziemia niczyja i okolice

Opublikowano w gazecie „The Southern Press” (Gazeta Południowa), w piątek 13 marca 1914 roku.

Nasz cotygodniowy artykuł wyszedł spod pióra czytelniczki gazety, mieszkającej na ulicy Langside, która posiada wiele cennych informacji o tym jak żyło się w dzielnicach Crosshill i Govanhill czterdzieści lat temu.

Moje wspomnienia mają swój początek gdzieś w okolicach ulicy, która teraz jest znana jako Langside Road. Przed czterdziestu laty nie miała ona tak dostojnej nazwy i była znana jako Allanton Terrace. Naokoło znajdowały się zielone pola rozciągające się na zachód aż do ulicy Pollokshaws Road, na północ do Gypsy Lane (teraz ulicy Butterbiggins Road), na wschód do Kelburn Terrace (teraz ulicy Garturk Street) i na południe do Albert Road. 

Pole graniczące z ulicą Pollokshaws Road było używane jako pole ćwiczeń przez 3. Ochotniczy Oddział Strzelecki Lanarkshire. Ochotnicy mieszkali tam w obozach każdego maja przez kilka lat a wieczorem 24 maja urządzali pokaz sztucznych ogni na cześć królowej Wiktorii, która tego dnia obchodziła urodziny. 

Prawie naprzeciwko apostolskiego kościoła katolickiego mieścił się zakład wyrobów powroźniczych, a tam, gdzie teraz znajduje się pracownia bednarska był warsztat budowy organów. Na polu, na którym stoją Łaźnie i Pływalnia Królowej Wiktorii aż po ulicę Cuthberston Road uprawiano pszenicę. 

Sama ulica Butterbiggins Road była istnym trzęsawiskiem. Można tam było znaleźć ugrzęźnięte furmanki wypełnione cegłami a biedne konie ciężko musiały pracować, żeby się przez ten teren przeprawić. Po północnej stronie czasami można było znaleźć obozujących tam Cyganów. Obozy te były przedmiotem fascynacji dzieciaków z okolicy. Dobrze pamiętam, kiedy po kogoś z cygańskiego obozu przychodziła śmierć i jak ciężko było im znaleźć duchownego, który zgodziłby się dokonać pochówku. Wtedy to po raz pierwszy widziałam żółtą trumnę. 

Na zachód od ulicy Victoria Road i dalej na ulicy Allison Street znajdowała się wąska uliczka prowadząca bezpośrednio do Pollokshaws Road w dzielnicy Strathbungo. Były tam małe domki pokryte strzechą i kościół pod duszpasterstwem wiekowego, szkockiego duchownego. On i jego niezamężna siostra, która zajmowała się jego domem, mieszkali blisko mojego dawnego domu. Często wysyłała dzieciaki na posyłki, a ja, Wasza narratorka, byłam raz całkiem poważnie zdezorientowana, kiedy wysłano mnie po ‘pund o’inguns’ [przyp. tłum. ze szkockiego, pound of onions tj.  około 450 gram cebuli]. Moje zdziwienie było ogromne, kiedy wręczono mi cebulę. 

W tamtych czasach nie było takich ciężarówek na węgiel jakie mamy teraz — mieszkańcy kupowali węgiel na wagony albo w tonach. Czterdzieści kilka lat temu, częstym widokiem była fura wypełniona węglem, za którą podążał mężczyzna niosący wielki wiklinowy kosz na stołku z długimi nogami i szpadę. Ten oto węglowy ładowacz, jak go nazywano, otrzymywał jednego szylinga i sześć pensów wynagrodzenia za wypełnienie węglowni i piwnicy na węgiel. Obecnie buduje się kamienice bez miejsca na znoszenie węgla w takich ilościach, więc pożegnano i zawód ładowacza. 

Charakterystycznym elementem tych zapomnianych już czasów byli uliczni akrobaci. Mężczyźni ci byli wyposażeni w kuchenny stołek i kawałek dywanu wykrojonego w kwadrat. Kiedy pojawiali się w odpowiednim miejscu, zrzucali swoje płaszcze i odziani w lśniące trykoty i cekiny występowali ku uciesze swojej publiczności. W zamian za występ spodziewali się miedziaków. 

Wczesną wiosną 1877 roku, w sobotni wieczór na południowo-wschodnim rogu ulic Victoria Road i Allison Street, w starym sklepiku z osobliwymi rzeczami wybuchł pożar. Wysłano po straż pożarną miasta Glasgow, która odmówiła przyjazdu bez zapewnienia płatności za usługi. Nie wiem jak to się skończyło, byłam za mała, żeby zrozumieć aspekty prawne tej niesnaski, ale wiem, że pożar szalał przez półtorej godziny zanim strażacy dotarli na miejsce. Cała kamienica na rogu ulic została zniszczona, ale nie nikt nie zginął. Wydaje mi się, że cała ta sprawa przesądziła o przekształceniu tej „ziemi niczyjej” w niezależne miasteczko.

 
Previous
Previous

The Power of Rubbish

Next
Next

Easy Pickings: the Joy of Foraging